Było sobotnie popołudnie.
Razem z Lauren wybrałyśmy się na mecz Arsenalu z Manchesterem City.
Emocje były niesamowite! Obie już od dawna marzyłyśmy, by zobaczyć The Emirates i Kanonierów z bliska. Nasze marzenie właśnie się spełniało!
Zniecierpliwione siedziałyśmy w loży dla vip'ów i bacznie obserwowałyśmy grę piłkarzy w czerwono-białych strojach. Do nieopowiedzenia było to, co działo się w naszych głowach- radość a zarazem zmieszanie i rozczarowanie, bowiem Kanonierzy przegrywali 1-0.
Mijała już 50 minuta spotkania, więc Londyńczycy musieli strzelić dokładnie dwie bramki, by wygrać to spotkanie. Mocno ściskałyśmy kciuki za chłopaków, ponieważ bardzo zasługiwali na trzy punkty w tabeli! Z ust zagorzałych fanów wypływały słowa klubowych piosenek, które wspomagały drużynę, na niektórych twarzach piłkarzów widniał szeroki uśmiech od ucha do ucha, oczywiście nie z wyniku meczu, ale z miłości fanów do nich, to było przepiękne!
Nastała minuta 63, a wraz z nią mogliśmy ujrzeć przepiękny gol ze strony naszych.
Świetne podanie od Walcotta i gol Robina Van Persiego, nie mogłyśmy się opanować!
Wszystkie emocje wypłynęły z nas niczym przeogromna rzeka. Szansa Arsenalu na wygranie meczu była jak najbardziej prawdopodobna!
Ściskaliśmy mocno kciuki i modliliśmy się, by w końcu padła ta druga bramka dla Londyńczyków.
Tak jak sobie zażyczyłam, tak też się stało!
Minuta 87 i gol Alex'a Oxlade Chamberlain'a.
Cudowny moment, aż trudno przyjąć do świadomości to, że tak młody piłkarz jak The Ox może tak idealnie posłać piłkę do bramki!
W porównaniu ze strzałem Van Persiego, Alex, bez najmniejszego zastanowienia, wygrywa!
Razem z przyjaciółką skakałyśmy z radości! Marzyłyśmy o takim wyniku i wszystko się spełniło! W końcu z The Citizens nie wygrywa się zawsze.
Do końca meczu pozostały zaledwie sekundy a na telebimach nadal tkwił wynik 2-1 dla Kanonierów. Niesamowite uczucie!
Chciałyśmy już wychodzić na zewnątrz i nieco ochłonąć z emocji, które powodowały, że nasze serca waliły dosłownie jak młoty, ale właśnie w tym momencie bohater dzisiejszego meczu- Alex, rzucił swoją koszulkę w naszą stronę.
Musiałam ją zdobyć, za wszelką cenę musiałam!
Jak najszybciej wstałam i uniosłam ręce do góry, podskoczyłam, kiedy wydawało mi się, że jest wyżej niż mi się wydaje, i TAK! MAM JĄ!
Zachichotałam lekko pod nosem, a potem zaczęłam wykrzykiwać jakieś dziwne, miłosne wyrażenia do Anglika, który nadal wpatrywał się w naszą lożę, przyznam, zachowałam się dziwnie, ale to mój pierwszy mecz, na którym jestem i pierwsza taka sytuacja, więc chyba mam prawo na odrobinę wyrwania się z szarej rzeczywistości!
Mulat zaśmiał się pod nosem i krzyknął coś do nas. Ja nie słuchałam, byłam za bardzo podekscytowana tą chwilą.
- Kazał nam czekać na niego i kolegów na zewnątrz!- Wykrzyczała uradowana Loz i objęła mnie ramieniem.
Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało!
Czy my mamy spotkać się z piłkarzem, który kilka minut temu zdobył zwycięskiego gola i został uznany bohaterem? Nieeeee, uszczypnijcie mnie!
Lekko podenerwowane opuściłyśmy The Emirates i z niecierpliwością czekałyśmy na piłkarza. To było nasze pierwsze spotkanie z gwiazdą futbolu, rozpierała mnie duma, że złapałam tą koszulkę, gdyby nie to, pewnie mogłybyśmy zapomnieć o meetingu z Oxem.
Przedarłyśmy się przez grupkę kibiców, kiedy usłyszałyśmy piski niektórych osób, sygnalizujących, że Chamberlain pojawił się już na parkingu.
U jego boku szło jeszcze kilku kolegów.
Wyciągnęłam zdobytą koszulkę, by mógł nas rozpoznać i zaczęłam nią machać. Od razu nas zauważył.
- Hejoł chicas! - Puścił nam oczko i podszedł bliżej, by się zapoznać.
- Jak już wiecie, moje drogie jestem Alex Oxlade Chamberlain, zdobywca drugiej bramki w starciu Arsenalu z Manchesterem City!- Powiedział na luzie, a reszta jego przyjaciół wykrzyknęła głośne "Wohoooo".
Zaśmiałyśmy się, po czym również się przedstawiłyśmy.
- Colleen, Lauren- zaciekłe fanki Arsenalu!- Podałyśmy dłoń chłopakowi, a potem reszcie.
- Kieran, Aaron, Carl, Matt.- Przyjaciele Mulata również okazali się mili, tak samo jak on.
- W ramach, że zachowałyście się jak prawdziwe fanki, zapraszamy was na takie party "oh yeah".- Po raz kolejny mogliśmy usłyszeć jego dość kobiecy śmiech.
Umówiliśmy się wszyscy obok stadionu.
Ciarki nadal przechodziły przez całe moje ciało. Nie byłam przygotowana na takie coś, tak samo Lauren.
Musiałam pożyczyć jej jakieś imprezowe ubrania, gdyż pochodziła z południowego Londynu, a podróż do niego zajęłaby jej dużo czasu.
W jak najlepszych strojach ruszyliśmy taksówką pod ustalone miejsce. Chłopacy czekali już na nas, więc tak jakby byłyśmy spóźnione, ale co porównywać płeć męską do żeńskiej? Przecież to chyba wiadome, że płeć piękna przygotowuje się dłużej, a jeszcze bardziej kiedy są naprawdę zaskoczone całą sytuacją i chcą wyglądać jak najlepiej!
Po raz kolejny przywitałyśmy się z naszymi "kolegami", Gordon jęknął tylko słodkie "wow", po czym jego wypasionym autem ruszyliśmy pod budynek, gdzie miała odbyć się dyskoteka, czcząca wygraną Kanonierów.
Zapoznałyśmy się z wieloma nowymi osobami, które wydawały się być całkiem miłe, spokojne i normalne!
Od dawna wiedziałam, że atmosfera między piłkarzami Arsenalu należy do jednych z najlepszych na świecie.
Dla niektórych wydaje się to dziwne, że tak sławne gwiazdki traktują siebie jak najlepszych przyjaciół, a nie rywalizują ze sobą o miejsce w pierwszym składzie, dlatego też nie wierzyli w to.
Ja mogę potwierdzić, że Kanonierzy są jak najbardziej kochającą się rodziną. Robią wszystko, by ich przyjaźń trwała jak najdłużej i należała do najlepszych ze wszystkich.
Wysypujące się wiązanki ciepłych słów z ust każdego piłkarza, lekki śmiech, żarty, śmieszne tańce, gry, aż banan sam pojawiał się na twarzy, patrząc się na to wszystko.
Widząc jak moja przyjaciółka wyrwała Matt'a do tańca, ja podeszłam do Alexa, który właśnie siedział w osamotnieniu i po raz kolejny czytał smsy na swoim smartfonie.
- Chodź, zatańczymy!- Zabrałam mu telefon.
Zaśmiał się, a chwilę później obmierzył mnie kojącym wzrokiem.
- No dobra.- Wstał.
Pospiesznie chwyciłam go za rękę i skierowaliśmy się na sam środek sali.
Przez chwilę stał nieruchomo. Trochę się zdziwiłam, więc zapytałam, czy jest coś nie tak.
- Nie potrafię dobrze tańczyć..- Posłał mi zawiedziony wzrok.
Pokręciłam głową z dezaprobatą, po czym śpiewając Glad You Came- The Wanted, zmusiłam go do tańca.
Z początku stawiał nieśmiałe kroki, ale po minucie rozkręcił się na dobre.
Bawiliśmy się świetnie przez dłuższą ilość czasu.
Nie wyobrażałam sobie, że coś takiego w ogóle może się stać!
***
Minęło kilka tygodni od kiedy po raz pierwszy spotkaliśmy Chamberlaina i jego przyjaciół.
Teraz ten mecz i impreza będą tylko wspomnieniami. Pewnie już mi się nie uda go spotkać.., mimo iż mieszkamy w tej samej części Londynu. Wcześniej również się nie udawało, więc teraz wątpię, by się to zmieniło.
Szłam chodnikiem ze smutną miną.
Nie miałam zbytniego powodu do radości. Moja matka chrzestna właśnie znajdywała się w śpiączce. Nie było dla niej praktycznie żadnych szans.
Kilka dni temu brała udział w czołowym wypadku samochodowym.
Z początku wszyscy myśleli, że nie żyje, ale dawali jej choć cień nadziei.
Mnie osobiście nie chciało się wierzyć, że wyjdzie z tego. Miała zbyt wiele skomplikowanych obrażeń, a jej stan był cholernie zły i pogarszał się z godziny na godzinę.
Dzisiaj po południu mieliśmy dowiedzieć się, czy blondynka ujrzy jeszcze świat i nas.
Z niecierpliwością czekałam na wiadomość od rodzicielki, która przebywała już drugi dzień z rzędu w szpitalu. Pytanie, dlaczego mnie przy niej nie ma?
Nie miałam wystarczająco siły, by podejść pod łóżko osoby bardzo dla mnie ważnej i patrzeć jak w bólu umiera..Nigdy nie przepadałam za szpitalem, z nim zawsze kojarzą mi się same najgorsze rzeczy. Kiedyś, kiedy mój były chłopak leżał na oddziale ze złamaną nogą, byłam świadkiem śmierci osoby z tej samej sali.. Nie wyobrażacie sobie co wtedy przeżywałam.
Kurczowo chwycił się kołdry i powiedział "to już koniec".
Od tego zdarzenia obiecałam sobie, że już nigdy nie stanę w szpitalu przy osobie, której życie wisi na cienkim włosku.
Właśnie dostałam informację od mojej mamy.
Bałam się ją odczytać. Nie chciałam, żeby zawierała w negatywnym znaczeniu słowa.
Cieszyłabym się, gdyby otwarła oczy, ale nie potrafię wyobrazić sobie mojego wyrazu twarzy, kiedy dowiem się, że odeszła.
Pospiesznie chwyciłam telefon, by odczytać wiadomość, ale w tym momencie ktoś złapał mnie za ramię.
- Colleen?- Uśmiechnął się.
Poznałam ten głos.
Odwróciłam się i wymusiłam się na lekki uśmiech.
- Miło Cię widzieć, Alex.- Podałam mu rękę.
Próbował zacząć jakąś rozmowę, ale widząc mnie podenerwowaną i rozklejoną, wiedział, że to nieodpowiedni moment.
Próbował coś powiedzieć, ale wahał się. Nie chciał mnie jeszcze bardziej dobić.
Korzystając z chwili, kiedy panowała grobowa cisza, odczytałam wiadomość.
Zaszlochałam, kiedy zobaczyłam dwa słowa: "nie żyje".
Mulat jak oparzony spojrzał na mnie.
- Coś się stało?- Spytał.
- Nieważne..
- Colly, możesz mi zaufać, naprawdę.- Ułożył dłoń na moim ramieniu.
Nie byłam tego pewna, ale wręczyłam mu moją komórkę, by mógł zobaczyć o co chodzi. W tym momencie musiałam się komuś wyżalić, zawsze wtedy robi mi się lżej na sercu i w pewnym sensie czuję się lepiej.
Kiedy przeczytał tekst, od razu mnie przytulił.
Mimo iż nie wiedział o kogo chodzi i dlaczego tak się stało, to współczuł mi z całego serca.
Zachował się jak prawdziwy przyjaciel.
Mocno zawiesiłam ręce na jego szyi i przycisnęłam głowę do jego klatki piersiowej.
Z moich oczu wypływały coraz to większe łzy.
Nie mogłam powstrzymać się od płaczu.
Osoba, która przez dosłownie 19 lat była ze mną praktycznie codziennie, nagle znikła.
Już jej nie będzie, nie będzie naszych wspólnych wypadów za miasto, by się wyciszyć, wspólnych, śmiesznych zakupów, gdzie zawsze czciliśmy je ogromnym pucharkiem lodów, nie będzie mnie pocieszała w trudnych chwilach, dawała rad..
Miałam z nią jeszcze lepszy kontakt niż z własną rodzicielką..
- Na każdego przychodzi pora, na tą osobę przyszła teraz, nikt nie uchroni się od śmierci, Colleen. Bóg tak chciał, i tak musi być, nie możemy już cofnąć czasu.- Pogłaskał mnie po głowie.
Przymrużyłam lekko powieki, by znowu nie wybuchnąć płaczem.
Słowa Chamberlaina były jak najbardziej prawdziwe. Każdego to czeka, nie możemy od tego uciec..
Podziękowałam mu za wszystko co dla mnie zrobił, za te kilka minut poświęconych tylko i wyłącznie mnie. Mało sławnych osób w ten sposób pomaga koleżance/koledze, którego spotkało się dosłownie raz i to kilka tygodni temu.
Jest niesamowitym człowiekiem!
Dziękuję!
Razem z Lauren wybrałyśmy się na mecz Arsenalu z Manchesterem City.
Emocje były niesamowite! Obie już od dawna marzyłyśmy, by zobaczyć The Emirates i Kanonierów z bliska. Nasze marzenie właśnie się spełniało!
Zniecierpliwione siedziałyśmy w loży dla vip'ów i bacznie obserwowałyśmy grę piłkarzy w czerwono-białych strojach. Do nieopowiedzenia było to, co działo się w naszych głowach- radość a zarazem zmieszanie i rozczarowanie, bowiem Kanonierzy przegrywali 1-0.
Mijała już 50 minuta spotkania, więc Londyńczycy musieli strzelić dokładnie dwie bramki, by wygrać to spotkanie. Mocno ściskałyśmy kciuki za chłopaków, ponieważ bardzo zasługiwali na trzy punkty w tabeli! Z ust zagorzałych fanów wypływały słowa klubowych piosenek, które wspomagały drużynę, na niektórych twarzach piłkarzów widniał szeroki uśmiech od ucha do ucha, oczywiście nie z wyniku meczu, ale z miłości fanów do nich, to było przepiękne!
Nastała minuta 63, a wraz z nią mogliśmy ujrzeć przepiękny gol ze strony naszych.
Świetne podanie od Walcotta i gol Robina Van Persiego, nie mogłyśmy się opanować!
Wszystkie emocje wypłynęły z nas niczym przeogromna rzeka. Szansa Arsenalu na wygranie meczu była jak najbardziej prawdopodobna!
Ściskaliśmy mocno kciuki i modliliśmy się, by w końcu padła ta druga bramka dla Londyńczyków.
Tak jak sobie zażyczyłam, tak też się stało!
Minuta 87 i gol Alex'a Oxlade Chamberlain'a.
Cudowny moment, aż trudno przyjąć do świadomości to, że tak młody piłkarz jak The Ox może tak idealnie posłać piłkę do bramki!
W porównaniu ze strzałem Van Persiego, Alex, bez najmniejszego zastanowienia, wygrywa!
Razem z przyjaciółką skakałyśmy z radości! Marzyłyśmy o takim wyniku i wszystko się spełniło! W końcu z The Citizens nie wygrywa się zawsze.
Do końca meczu pozostały zaledwie sekundy a na telebimach nadal tkwił wynik 2-1 dla Kanonierów. Niesamowite uczucie!
Chciałyśmy już wychodzić na zewnątrz i nieco ochłonąć z emocji, które powodowały, że nasze serca waliły dosłownie jak młoty, ale właśnie w tym momencie bohater dzisiejszego meczu- Alex, rzucił swoją koszulkę w naszą stronę.
Musiałam ją zdobyć, za wszelką cenę musiałam!
Jak najszybciej wstałam i uniosłam ręce do góry, podskoczyłam, kiedy wydawało mi się, że jest wyżej niż mi się wydaje, i TAK! MAM JĄ!
Zachichotałam lekko pod nosem, a potem zaczęłam wykrzykiwać jakieś dziwne, miłosne wyrażenia do Anglika, który nadal wpatrywał się w naszą lożę, przyznam, zachowałam się dziwnie, ale to mój pierwszy mecz, na którym jestem i pierwsza taka sytuacja, więc chyba mam prawo na odrobinę wyrwania się z szarej rzeczywistości!
Mulat zaśmiał się pod nosem i krzyknął coś do nas. Ja nie słuchałam, byłam za bardzo podekscytowana tą chwilą.
- Kazał nam czekać na niego i kolegów na zewnątrz!- Wykrzyczała uradowana Loz i objęła mnie ramieniem.
Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało!
Czy my mamy spotkać się z piłkarzem, który kilka minut temu zdobył zwycięskiego gola i został uznany bohaterem? Nieeeee, uszczypnijcie mnie!
Lekko podenerwowane opuściłyśmy The Emirates i z niecierpliwością czekałyśmy na piłkarza. To było nasze pierwsze spotkanie z gwiazdą futbolu, rozpierała mnie duma, że złapałam tą koszulkę, gdyby nie to, pewnie mogłybyśmy zapomnieć o meetingu z Oxem.
Przedarłyśmy się przez grupkę kibiców, kiedy usłyszałyśmy piski niektórych osób, sygnalizujących, że Chamberlain pojawił się już na parkingu.
U jego boku szło jeszcze kilku kolegów.
Wyciągnęłam zdobytą koszulkę, by mógł nas rozpoznać i zaczęłam nią machać. Od razu nas zauważył.
- Hejoł chicas! - Puścił nam oczko i podszedł bliżej, by się zapoznać.
- Jak już wiecie, moje drogie jestem Alex Oxlade Chamberlain, zdobywca drugiej bramki w starciu Arsenalu z Manchesterem City!- Powiedział na luzie, a reszta jego przyjaciół wykrzyknęła głośne "Wohoooo".
Zaśmiałyśmy się, po czym również się przedstawiłyśmy.
- Colleen, Lauren- zaciekłe fanki Arsenalu!- Podałyśmy dłoń chłopakowi, a potem reszcie.
- Kieran, Aaron, Carl, Matt.- Przyjaciele Mulata również okazali się mili, tak samo jak on.
- W ramach, że zachowałyście się jak prawdziwe fanki, zapraszamy was na takie party "oh yeah".- Po raz kolejny mogliśmy usłyszeć jego dość kobiecy śmiech.
Umówiliśmy się wszyscy obok stadionu.
Ciarki nadal przechodziły przez całe moje ciało. Nie byłam przygotowana na takie coś, tak samo Lauren.
Musiałam pożyczyć jej jakieś imprezowe ubrania, gdyż pochodziła z południowego Londynu, a podróż do niego zajęłaby jej dużo czasu.
W jak najlepszych strojach ruszyliśmy taksówką pod ustalone miejsce. Chłopacy czekali już na nas, więc tak jakby byłyśmy spóźnione, ale co porównywać płeć męską do żeńskiej? Przecież to chyba wiadome, że płeć piękna przygotowuje się dłużej, a jeszcze bardziej kiedy są naprawdę zaskoczone całą sytuacją i chcą wyglądać jak najlepiej!
Po raz kolejny przywitałyśmy się z naszymi "kolegami", Gordon jęknął tylko słodkie "wow", po czym jego wypasionym autem ruszyliśmy pod budynek, gdzie miała odbyć się dyskoteka, czcząca wygraną Kanonierów.
Zapoznałyśmy się z wieloma nowymi osobami, które wydawały się być całkiem miłe, spokojne i normalne!
Od dawna wiedziałam, że atmosfera między piłkarzami Arsenalu należy do jednych z najlepszych na świecie.
Dla niektórych wydaje się to dziwne, że tak sławne gwiazdki traktują siebie jak najlepszych przyjaciół, a nie rywalizują ze sobą o miejsce w pierwszym składzie, dlatego też nie wierzyli w to.
Ja mogę potwierdzić, że Kanonierzy są jak najbardziej kochającą się rodziną. Robią wszystko, by ich przyjaźń trwała jak najdłużej i należała do najlepszych ze wszystkich.
Wysypujące się wiązanki ciepłych słów z ust każdego piłkarza, lekki śmiech, żarty, śmieszne tańce, gry, aż banan sam pojawiał się na twarzy, patrząc się na to wszystko.
Widząc jak moja przyjaciółka wyrwała Matt'a do tańca, ja podeszłam do Alexa, który właśnie siedział w osamotnieniu i po raz kolejny czytał smsy na swoim smartfonie.
- Chodź, zatańczymy!- Zabrałam mu telefon.
Zaśmiał się, a chwilę później obmierzył mnie kojącym wzrokiem.
- No dobra.- Wstał.
Pospiesznie chwyciłam go za rękę i skierowaliśmy się na sam środek sali.
Przez chwilę stał nieruchomo. Trochę się zdziwiłam, więc zapytałam, czy jest coś nie tak.
- Nie potrafię dobrze tańczyć..- Posłał mi zawiedziony wzrok.
Pokręciłam głową z dezaprobatą, po czym śpiewając Glad You Came- The Wanted, zmusiłam go do tańca.
Z początku stawiał nieśmiałe kroki, ale po minucie rozkręcił się na dobre.
Bawiliśmy się świetnie przez dłuższą ilość czasu.
Nie wyobrażałam sobie, że coś takiego w ogóle może się stać!
***
Minęło kilka tygodni od kiedy po raz pierwszy spotkaliśmy Chamberlaina i jego przyjaciół.
Teraz ten mecz i impreza będą tylko wspomnieniami. Pewnie już mi się nie uda go spotkać.., mimo iż mieszkamy w tej samej części Londynu. Wcześniej również się nie udawało, więc teraz wątpię, by się to zmieniło.
Szłam chodnikiem ze smutną miną.
Nie miałam zbytniego powodu do radości. Moja matka chrzestna właśnie znajdywała się w śpiączce. Nie było dla niej praktycznie żadnych szans.
Kilka dni temu brała udział w czołowym wypadku samochodowym.
Z początku wszyscy myśleli, że nie żyje, ale dawali jej choć cień nadziei.
Mnie osobiście nie chciało się wierzyć, że wyjdzie z tego. Miała zbyt wiele skomplikowanych obrażeń, a jej stan był cholernie zły i pogarszał się z godziny na godzinę.
Dzisiaj po południu mieliśmy dowiedzieć się, czy blondynka ujrzy jeszcze świat i nas.
Z niecierpliwością czekałam na wiadomość od rodzicielki, która przebywała już drugi dzień z rzędu w szpitalu. Pytanie, dlaczego mnie przy niej nie ma?
Nie miałam wystarczająco siły, by podejść pod łóżko osoby bardzo dla mnie ważnej i patrzeć jak w bólu umiera..Nigdy nie przepadałam za szpitalem, z nim zawsze kojarzą mi się same najgorsze rzeczy. Kiedyś, kiedy mój były chłopak leżał na oddziale ze złamaną nogą, byłam świadkiem śmierci osoby z tej samej sali.. Nie wyobrażacie sobie co wtedy przeżywałam.
Kurczowo chwycił się kołdry i powiedział "to już koniec".
Od tego zdarzenia obiecałam sobie, że już nigdy nie stanę w szpitalu przy osobie, której życie wisi na cienkim włosku.
Właśnie dostałam informację od mojej mamy.
Bałam się ją odczytać. Nie chciałam, żeby zawierała w negatywnym znaczeniu słowa.
Cieszyłabym się, gdyby otwarła oczy, ale nie potrafię wyobrazić sobie mojego wyrazu twarzy, kiedy dowiem się, że odeszła.
Pospiesznie chwyciłam telefon, by odczytać wiadomość, ale w tym momencie ktoś złapał mnie za ramię.
- Colleen?- Uśmiechnął się.
Poznałam ten głos.
Odwróciłam się i wymusiłam się na lekki uśmiech.
- Miło Cię widzieć, Alex.- Podałam mu rękę.
Próbował zacząć jakąś rozmowę, ale widząc mnie podenerwowaną i rozklejoną, wiedział, że to nieodpowiedni moment.
Próbował coś powiedzieć, ale wahał się. Nie chciał mnie jeszcze bardziej dobić.
Korzystając z chwili, kiedy panowała grobowa cisza, odczytałam wiadomość.
Zaszlochałam, kiedy zobaczyłam dwa słowa: "nie żyje".
Mulat jak oparzony spojrzał na mnie.
- Coś się stało?- Spytał.
- Nieważne..
- Colly, możesz mi zaufać, naprawdę.- Ułożył dłoń na moim ramieniu.
Nie byłam tego pewna, ale wręczyłam mu moją komórkę, by mógł zobaczyć o co chodzi. W tym momencie musiałam się komuś wyżalić, zawsze wtedy robi mi się lżej na sercu i w pewnym sensie czuję się lepiej.
Kiedy przeczytał tekst, od razu mnie przytulił.
Mimo iż nie wiedział o kogo chodzi i dlaczego tak się stało, to współczuł mi z całego serca.
Zachował się jak prawdziwy przyjaciel.
Mocno zawiesiłam ręce na jego szyi i przycisnęłam głowę do jego klatki piersiowej.
Z moich oczu wypływały coraz to większe łzy.
Nie mogłam powstrzymać się od płaczu.
Osoba, która przez dosłownie 19 lat była ze mną praktycznie codziennie, nagle znikła.
Już jej nie będzie, nie będzie naszych wspólnych wypadów za miasto, by się wyciszyć, wspólnych, śmiesznych zakupów, gdzie zawsze czciliśmy je ogromnym pucharkiem lodów, nie będzie mnie pocieszała w trudnych chwilach, dawała rad..
Miałam z nią jeszcze lepszy kontakt niż z własną rodzicielką..
- Na każdego przychodzi pora, na tą osobę przyszła teraz, nikt nie uchroni się od śmierci, Colleen. Bóg tak chciał, i tak musi być, nie możemy już cofnąć czasu.- Pogłaskał mnie po głowie.
Przymrużyłam lekko powieki, by znowu nie wybuchnąć płaczem.
Słowa Chamberlaina były jak najbardziej prawdziwe. Każdego to czeka, nie możemy od tego uciec..
Podziękowałam mu za wszystko co dla mnie zrobił, za te kilka minut poświęconych tylko i wyłącznie mnie. Mało sławnych osób w ten sposób pomaga koleżance/koledze, którego spotkało się dosłownie raz i to kilka tygodni temu.
Jest niesamowitym człowiekiem!
Dziękuję!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz